Miniony weekend był zdecydowanie szalony. Myśleliśmy, że zaliczenie dwóch eventów jednego dnia, to wyczyn. Jak się później okazało – myliliśmy się. Zdecydowanie pobiliśmy swój „rekord”. Uczestniczyliśmy w 4 GeoSpotkaniach, które odbyły się w niecałe 36 godzin! Wszystko rozpoczęło się w piątek wieczorem i trwało aż do niedzieli.
Event 1: Noc Świętojańska
Jako pierwsze, odbyło się spotkanie z okazji „Nocy Kupały”. Jak przystało na okazję, zorganizowane zostało ono na Przełęczy Tąpadła, w pobliżu „Świętej Góry Pogan” – Ślęży. Było i ognisko i kiełbaski i geopogaduchy i tradycyjne wymiany drewniaczkami. Ci, którzy mieli więcej czasu, poszli szukać skrytek. My niestety musieliśmy wracać. Trzeba było zacząć się szykować na kolejne spotkania.
Event 2: IV Earthcache Event
Pakowanie trochę nam się przedłużyło i poszliśmy spać nieco później niż planowaliśmy. Jednak nie przeszkodziło to nam już o 8 być w drodze do Świeradowa Zdroju, gdzie miał się odbyć kolejny event. Wszystko odbyło się zgodnie z planem, dzięki czemu mieliśmy czas, aby wspólnie ze znajomymi zatrzymać się jeszcze na kilka skrytek.
Spotkanie zorganizowane zostało w Leśnym Kompleksie Promocyjnym „Sudety Zachodnie”. Przekraczając jego próg, wiedzieliśmy, że jesteśmy we właściwym miejscu. Cały budynek zdobiły geocachingowe symbole. Dodatkowo organizatorzy zaplanowali przeogromną ilość niespodzianek – nie sposób wszystkich wymienić. Jedno jest pewne – bez wątpienia każdy znalazł tu coś dla siebie. I mały i duży. I doświadczony keszer, jak i dopiero rozpoczynający swoją przygodę z geocachingiem. Szukający pojemników sam lub z całą rodziną. Warsztaty, prelekcje, konkursy czy wspólne, pamiątkowe zdjęcie – to tylko nieliczne wydarzenia na długiej liście atrakcji.
Event 3: Pod wielkim dachem (ciemnego) nieba
Kolejne sobotnie spotkanie zaplanowane było na 21, co dało nam możliwość odkrywania uroków Gór Izerskich. Szybka przerwa na obiad i już byliśmy na szlaku prowadzącym prosto do Chatki Górzystów, w której mieliśmy zarezerwowany nocleg. Dotarliśmy do niej ze sporym zapasem czasu, który efektywnie wykorzystaliśmy. Obowiązkowym punktem były naleśniki z jagodami. Od dobrych kilku lat słyszałam, że „naleśniki z chatki są najlepsze”. Dopiero widząc je na talerzu, zrozumiałam ich fenomen. Jeśli miałam jeszcze jakieś wątpliwości, to po pierwszym kęsie zupełnie zniknęły. One naprawdę są przepyszne!
Po odpoczynku znalazł się jeszcze czas na krótki spacer. Doszliśmy do rzeki Izery, w której nie można się nie zakochać. Ma w sobie coś hipnotyzującego. Coś, co sprawia, że można przy niej siedzieć godzinami, a i tak czuje się niedosyt. Jednak spojrzenie na zegarek zmusiło nas do powrotu. Zbliżała się 21 – godzina rozpoczęcie kolejnego (trzeciego już w ten weekend) GeoSpotkania.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy stawiliśmy się w wyznaczonej godzinie na podanych kordach, a oprócz nas (czyli licznej grupy keszerów ze Świdnicy) nie było nikogo. Wiecie, zazwyczaj nie narzekam, jednak w tym wypadku muszę napisać kilka gorzkich słów. Pierwsze, co czułam po zakończeniu spotkania to wielkie rozczarowanie. Barwny opis na geocachingowej stronie obiecywał „cuda na kiju”, które nie jednych skusiły. Niestety rzeczywistość okazała się być bardziej przyziemna – działo się wielkie NIC.
Organizatorzy spóźnili się na własny event 2 godziny i przybyli o 23 (godzinę po jego planowanym zakończeniu), a jedyne zdanie, które wypowiedzieli to: „Przepraszamy za spóźnienie, keszowaliśmy”. Możecie nazwać to czepialstwem, bo przecież byliśmy we własnym gronie i mimo tego dobrze się bawiliśmy albo stwierdzić, że według geocachingowych zasad organizator nie ma obowiązku bycia na własnym evencie, żeby spotkanie uznać za „odbyte”. Cóż, według mnie obowiązują też zasady dobrego wychowania, w tym poczucie obowiązkowości i odpowiedzialności. Jeżeli kogoś się gdzieś zaprasza, to nie każe mu się na siebie czekać, a jeżeli jest wiadomym, że nastąpi spóźnienie, to się „gości” o tym informuje. A tekst o keszowaniu był po prostu nie na miejscu. Rozumiem uczestników, którzy szli razem z organizatorami – geocaching to między innymi szukanie keszy. Jednak organizatorzy powinni mieć inne priorytety niż mijane skrytki.
Po dotarciu pod Chatkę Górzystów rozdali oni eventowe drewniaczki i ciasteczka-gwiazki. Następnie co chwilę zerkali na zegarek, „bo późno już i trzeba wracać”, a co za tym idzie nikt słowem nie wspomniał o „idei ochrony ciemnego nieba” czy o samym „Izerskim Parku Ciemnego Nieba”, czyli o głównych tematach tego spotkania. Najbardziej szkoda mi było ludzi, którzy przybyli na miejsce specjalnie tylko dla tego jednego wydarzenia. Pewnie jakby organizatorzy wprost napisali, że spotkanie będzie polegać po prostu na leżeniu na kocu i patrzeniu w niebo, wielu z nich poświęciłoby swój czas na zupełnie inne zajęcia. Aby mieli poczucie, że jednak są na evencie, na szybko sami zorganizowaliśmy logbook, aby mogli oni gdzieś fizycznie odnotować swoja obecność.
Prawdopodobnie nie raz usłyszycie anegdotki związane z tym wydarzeniem i w zależności, która strona będzie je opowiadać – będą one miały wydźwięk albo negatywny albo pozytywny. Niestety, ja zaliczam się do tej pierwszej grupy. Według mnie był to najgorszy event, w jakim uczestniczyłam. Pod względem organizacji oczywiście. Jeżeli chodzi o atmosferę, bawiliśmy się wspaniale. Pewnie dlatego, że byliśmy grupą, dzięki czemu nie mieliśmy poczucia, że zostawiono nas samych sobie.
Event 4: Wschód Słońca na Hali Izerskiej
Po jakiś 2 godzinach snu, nastał kolejny dzień i kolejny event. Wstaliśmy po 4, a już o 4:30 byliśmy na zewnątrz, aby wspólnie podziwiać wschód Słońca. Kazało ono na siebie czekać prawie 2 godziny, jednak chwilę po 6 wyłoniło się zza drzew. Ten czas spędziliśmy na miłych rozmowach. Mimo braku snu, każdy tryskał energią, a uśmiechy nie schodziły z twarzy. Była obiecana kawa – i to nie byle jaka – prawdziwa, mielona z kawiarki podgrzewanej na kuchence turystycznej! Najmłodsi załapali się na kakao. Całość dopełniały przeróżne słodkości, w tym pyszne ciasto.
Po oficjalnym zakończeniu spotkania, większość grupy wróciła do pokoju, aby dospać. My szybko się ogarnęliśmy, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy na poranny spacer do Schroniska „Orle”, po drodze znajdując kilka skrytek. Do Chatki Górzystów wróciliśmy na umówioną godzinę i ponownie wspólnie weszliśmy na szlak. Tym razem w stronę Stogu Izerskiego i Świeradowa.
Podsumowanie
Podsumowując nasz eventowy maraton na usta cisną się właściwie same pozytywy. Tak intensywnego i szalonego weekendu dawno nie mieliśmy. Było wszystko to co lubimy: wspólne spędzanie czasu, geocaching, góry, cudowne widoki i pozytywne zmęczenie. Oby więcej takich wyjazdów. 🙂
Aktualny Kalendarz GeoSpotkań – kliknij!Mapa
Loading map...
p